czwartek, 19 czerwca 2014


Zostałam zaczarowana muzyką The Dumplings od pierwszego wejrzenia. Uderzyli mi do głowy, wwiercili się w świadomość, omotali mnie swoją muzyką, a potem - owinęli sobie wokół palca. Od początku czekałam na płytę, byłam jej ciekawa tak, jak jeszcze żadnej innej. Bo były dwa wyjścia - można było albo nagrać kawał porządnego, elektronicznego brzmienia albo... albo nie.


O Justynie i Kubie pisałam już kilka miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy o nich usłyszałam, kiedy po raz pierwszy odkryłam ich mocny elektroniczny kop. Wszystkie piosenki, jakie tylko można było znaleźć w internecie męczyłam non-stop, zapętlając je w kółko i w kółko. Śledziłam wszystkie poczynania tej dwójki, ojej, tak tęsknię za tym wieczorem, kiedy w Trójce po raz pierwszy świat ujrzały Mewy, po tak długim czasie oczekiwania w końcu coś nowego! Na myśl o premierze płyty cieszyłam się jak dzieciak, a kiedy w końcu dostałam przesyłkę, faktycznie zareagowałam jakbym była co najmniej dziesięć lat młodsza.

Najpierw pogadajmy o utworach, które już jakiś czas temu pojawiły się w internecie, kiedy cała Polska dopiero słyszała ciche szepty o The Dumplings. Co jako pierwsze rzuciło mi się w uszy?
Zmiany. Zwłaszcza w utworach, które poznałam już kilka miesięcy temu, w wersji domowej. Studyjna wersja brzmi nieco inaczej. Wokal został wygładzony, nieco stonowany i pozbawiony ułamka energii, za to brzmienie zostało podkreślone i wyostrzone. Czy wyszło to na dobre? Trudno stwierdzić, czasem było to bardzo dobre rozwiązanie, a innym razem -  odebrało to, co wcześniej właśnie w nich pokochałam.

W nowej wersji bardzo polubiłam Słodko-słony cios, który na szczęście zachował swój kontrastowy charakter. Man Pregnant też brzmi lepiej, został zaznaczony nieco psychodeliczny charakter tekstu, jest dużo bardziej przekonujący. Jednak w stadzie dopracowanych piosenek znalazłam jedną czarną owcę. Zupełnie nie podoba mi się Nie słucham, czegoś mi w niej zabrakło. Wydaje się też, że rozleniwione teraz Freeze wcześniej było ciekawsze.
Zabrakło też utworu, który poznałam już wcześniej. Everyone's Crying nie został umieszczony na płycie. Szkoda. Brakuje mi go, byłby świetną spinającą klamrą.

A co z tymi najbardziej wyczekiwanymi, nowymi utworami?
Tak jak się spodziewałam, z zachwytem, ale nie powyżej oczekiwań. Technicolor Yawn uważam za jedną z mocniejszych stron płyty, Waiting for the summer - za najlepszą. Zawiera w sobie wszystko to, czego zawsze szukam w muzyce - dobry wokal z idealnie dopasowanym brzmieniem, stonowaną energię i jeszcze "to coś", co sprawia, że nie mogę przestać męczyć biednego przycisku replay. W dodatku jest chwytliwa, jak żadna inna z No Bad Days. Nie mogę nie wspomnieć o Betonowym Lesie, który wydaje mi się drugim najlepszym utworem płyty. Brawa i pokłony za tekst. Skoro już o tekstach mowa... Trochę nie wiem, co myśleć. The Dumplings serwują sekwencje wyrazów, różnie ze sobą spiętych, pomieszanych i posiekanych na kawałki. Wspaniałe jest to, że pozostawiają nam rozległe pole do interpretacji, możemy sami odszukać sens słów. Zrozumieć tak, jak tylko chcemy.

Całość przypomina mi owocowy koktajl. No Bad Days jest mieszanką wszystkiego, zmiksowanymi emocjami upchniętymi w piosenkach. Można znaleźć różową melancholię, niebieski spokój i czerwone rozmarzenie. Wszystko dodane do siebie w odpowiednich proporcjach i co najważniejsze - nieprzesłodzone. Wyśmienite.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz