niedziela, 11 sierpnia 2013

Florence + The Machine na Coke Live Music Festival, 10 sierpnia 2013.


Post momentami jest tak bardzo chaotyczny, że sama się w nim gubię, ale jego chaotyczność zupełnie oddaje stan mojego ducha w ostatnich dniach, mam nadzieję, że udało mi się zawrzeć wszystko, co chciałam.
Następnym razem chyba powinnam wyprać post z wszystkich emocji, jest ich tutaj zdecydowanie za dużo.

Uwaga! Przed Tobą zdania zapisane przed koncertem, jeśli chcesz przeczytać konkrety, przejdź do drugiej części postu.

12 GODZIN PRZED KONCERTEM. Ażeby zrozumieć moje wynurzenia do końca należy najpierw zapoznać się z tymi oto akcjami koncertowymi.

Uwielbiam swój strych, ale tylko wtedy, gdy jest tam jasno. Dzisiaj było ciemno, nad ranem prawie w ogóle światło słoneczne się tam nie dostaje, a ja niestety musiałam urządzić wyprawę akurat o tej porze dnia. Cel podróży: znaleźć te stare, sztuczne kwiatki, którymi mama kiedyś przyozdabiała dom na Wielkanoc. Po co? Bo muszę upleść wianek na koncert; Florence + The Machine już dzisiaj w Krakowie!
Okej, mam kwiatki. Jeszcze tylko nauczyć się zaplatać wianek

Jak to się stało, że w ogóle tam jadę?

W zasadzie, dowiedziałam się o tym, że mają grać dopiero miesiąc temu. Pomyślałam muszę tam być i to niemożliwe prawie że jednocześnie. A jednak, udało się. Wiąże się z tym dość długa historia, w której "proszęę" i "jeśli dostanę te bilety, to będę najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie" występuje w co drugim zdaniu, więc oszczędzę wam szczegółów. Wprawdzie moje bilety pozwalają wejść tylko dziesiątego sierpnia, ominęła mnie Regina Spektor (bardzo, bardzo szkoda), Dawid Podsiadło (też szkoda!), Brodka (która grała naprawdę bardzo spoko, oglądałam fragment transmisji) i Mela Koteluk. Ale! To nic, przecież w końcu zobaczę Florence!, i Isę!, i Toma!, i całą resztę zespołu!
Dobra, przyznaję się.
Kupiłam bilety tylko dlatego, że chcę usłyszeć moje ulubione Cosmic Love albo Rabbit Heart na żywo, nie kojarzę prawie żadnego innego artysty z dzisiejszego line-up'u. Ciekawi mnie jeszcze très.b, słuchałam ich piosenek i wydają się być naprawdę okej.

Bilety wydrukowane, wianek czeka aż w końcu wpadnę na to, jak go związać, a przede mną leży pusta kartka. Nadal myślę what Florence + The Machine gave me. Faith? Love? Passion? Happiness? Nic fajnego nie przychodzi mi do głowy, aghr.

Dobra. Najwyższa pora wziąć się do roboty.

I PO KONCERCIE.

très.b zapowiada ostatnią piosenkę, jeszcze tylko godzina i na scenę wejdzie Florence! Aha, skończyło się, ludzie zaczną się pomału rozchodzić, bo przerwa i uda mi się podejść bliżej. Eheheheh, to było najgłupsze, co mogło mi przyjść do głowy. Nie minęło jeszcze pół godziny przerwy, a ja już nie mogłam za bardzo ruszać rękami. Mnóstwo ludzi, nie było ani pół metra wolnej przestrzeni.
W tym momencie muszę pochwalić swój wianek, okazał się najpraktyczniejszym wiankiem na świecie. Skakałam, klaskałam i machałam głową, a on tylko raz się przekrzywił. Wracając.
Pisk, wrzask, skandowanie. Flo-rence, Flo-rence, Flo-rence! Znowu pisk, klaskanie. Staję na palcach, próbuję dojrzeć, co się dzieje na scenie. Wnoszą instrumenty, harfa już stoi, za chwilę dochodzi jeszcze perkusja. Jest coraz głośniej, coraz więcej ludzi i coraz to większy ścisk, który jednak w pewnym momencie przestaje mi przeszkadzać. I nagle, pisk, wrzask sięga zenitu, wszyscy machają rękami i klaszczą, znowu staję na palcach i próbuję dojrzeć cokolwiek. Niestety, nie ma co ukrywać, festiwale zdecydowanie należą do ludzi wysokich.
I nagle usłyszałam. Pierwsze dźwięki Only If For a Night. Obraz nagle zaczął się rozmazywać, w oczach stanęły mi łzy.
Nagle ktoś wyjął mi serce i włożył tam muzykę Florence. Trochę jakbym już nie musiała nigdy oddychać, tylko żyć tą melodią. Brzmi to jak zdanie z epilogu jakiejś słabej komedii romantycznej, ale naprawdę tak się poczułam. Jakbym miała tam stać już na zawsze i tylko klaskać i śpiewać.

Niezbyt dobrze pamiętam, co było następne, więc przepraszam, za wszelkie pomyłki. What The Water Gave Me? Tak, chyba tak. W końcu nie wzięłam swojej kartki z napisem, i tak by mi się nie przydała - stałam zbyt daleko od sceny. Florence nas dostrzegła! I wianki, i napisy, i brokat.

Podczas Spectrum naprawdę poczułam, że we are shining and we'll never be afraid again. Właśnie wtedy publiczność chyba najlepiej się bawiła, jestem prawie pewna. Konkurencję stanowi jeszcze Dog Days Are Over, zagrana na samym końcu; Heartlines, bo wydawało mi się, że to właśnie jej refren śpiewało najwięcej osób; Drumming Song, ponieważ należała do tych bardziej dynamicznych.

Cosmic Love była drugą piosenką, przy której nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś równie pięknego.
Choć nie, słyszałam. No Light, No Light było równie zachwycające.

W podobny sposób urzekło mnie Beetween Two Lungs, Sweet Nothing zagrane w nadzwyczaj delikatnej wersji; Lover to Lover, za którym wcześniej nie przepadałam - aż do wczoraj.

Śpiewałam każdą piosenkę. Dobrze, że inni też. Chyba nie było mnie słychać, mam nadzieję. Nawet jeśli krzyczysz, to w gruncie rzeczy Twój głos nie ma znaczenia, bo wokół Ciebie wrzeszczy jeszcze tysiąc innych, silniejszych gardeł. Piękne uczucie, kiedy ten tłum ludzi stojący obok Ciebie śpiewaja te same słowa, skacze z Tobą i macha rękami tuż obok Twoich.

Sama Florence mówi tak:
„Chcę, aby moja muzyka brzmiała jak rzucanie się z drzewa albo wysokiego budynku, lub jak uczucie bycia zasysanym w głąb oceanu, gdzie nie da się oddychać”
I dokładnie tak to się czuje. Jakby wysłuchanie koncertu miało być ostatnią rzeczą, którą możesz zrobić w życiu.

Cały koncert można podsumować jednym słowem - MAGIA. Bo tak się czułam, jakby nagle cały świat nabrał nowego sensu, wszystko się stało jakieś takie inne i duużo bardziej pozytywne. Mam nadzieję, że Florence z Maszyną zgodnie ze swoją obietnicą przyjadą jeszcze raz do Polski i znowu dadzą nam odrobinę magii, chociaż na ten krótki czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz