Nad Morzem Śródziemnym byłam już n-ty raz i nie mogłam się nie zachwycić jego pięknem, po raz kolejny. Odkąd tylko przejechaliśmy granicę słoweńsko-chorwacką nie odklejałam nosa od szyby, żeby nie przegapić pierwszego widoku morza. Wprawdzie z daleka wcale nie wyglądało fajnie, raczej jak wielki atramentowy kleks, plama na horyzoncie, ale gdy tylko udało się podjechać bliżej, poczuć bryzę morską, poczułam się od razu jak u siebie.
Byłam całkiem niedaleko jednej z najbardziej obleganej przez turystów mieściny turystycznej - Baśka Voda, w wiosce kilka kilometrów dalej. Wprawdzie była położona trochę bardziej na uboczu, ale jednak mimo wszystko, nie ma co mówić o obcowaniu sam na sam z naturą czy chociaż dzikiej, nieuczęszczanej plaży. Wszędzie było mnóstwo turystów, ciężko było znaleźć wolny kąt dla siebie, jeśli chciało się odpocząć od gwaru. Mnóstwo Europejczyków wyjeżdża na urlop akurat tam, bardzo łatwo można było znaleźć rodaka czy też jakiegoś naszego sąsiada. Nawet nie trzeba było szukać.
Plaża głównie kojarzy mi się z ogólnym gwarem; krzyki "mamo, tato, tu mnie boli, tam mnie boli, weź mu, kup mi, buuuu", jakieś dzikie remiksy znanych piosenek w kawiarni tuż przy deptaku, i, co najważniejsze - dzwoneczek. Dzwoneczek należał do pana sprzedającego kukurydzę, który najbardziej lubił dzwonić, kiedy akurat udało mi się zasnąć.
Spokojnie było wcześnie rano, bo nikt, kto jest na wakacjach nie wstaje wcześnie. No, prawie nikt.
Wszystkie małe, turystyczne wsie, ale też i te większe miasteczka położone na wybrzeżu sprawiają wrażenie więzienia, są małym, wąskim pasmem uwięzionym między górami, a morzem. Trochę klaustrofobicznie, ale też i pięknie na swój sposób.
Kawałek deptaka czyt. mojej trasy rolkowej i plaża, jeszcze nieoblegana przez tłum ludzi. |
Woda jest czysta, co większość ludzi raczej uznałoby za plus. Mnie trochę przerażał fakt, że widzę dno. To znaczy, przerażało mnie, że im dalej popłynęłam, tym bardziej stawało się głębiej i w pewnym momencie widziałam pod sobą wielką czarną dziurę. Wyobrażałam sobie wtedy, że stoję na szczycie góry, która gdy tylko wynurzyłam głowę akurat wyrastała centralnie przede mną i nagle wszystko zalewa woda, a ja wypływam na trzy metry od wierzchołka i zastanawiam się, czy będzie jeszcze głębiej, niż tam.
Pewnie i było głębiej. Nie wiem, zawsze dopływałam do pewnego miejsca, a potem uciekałam, mimo że całkiem dobrze umiem pływać.
A co jeśli chodzi o roślinki i zwierzęta?
Urzekły mnie kwitnące kaktusy, niestety nie mam ani jednego zdjęcia, bo ani raz nie było okazji do fotografowania. Poniżej jest zdjęcie tzw. Bugenwilli (cały wyjazd mówiłam "te, ładne różowe kwiatki", nadal często chrzani mi się ta nazwa), która rośnie w zasadzie wszędzie, bardzo często obrastają budynki.
Jak już jestem przy budynkach - po ścianach chodzą jaszczurki i trzeba uważać, żeby przypadkiem nie wśliznęła się do domu, jeśli wejdzie pod szafę/łóżko/inny ciasny, raczej niedostępny dla ludzi kąt, to bardzo ciężko jest ją potem wyprosić (sama musiałam przez to przechodzić, br).
Z innych charakterystycznych zwierząt pozostają jeszcze cykady, których nigdy nie widziałam lub też nie wiem, że widziałam, a które świetnie znam. Dawały co wieczór koncerty, czasem nawet słyszałam je w dzień, choć zdecydowanie ich granie nasilało się w nocy.
Jeszcze jedno, jeśli chodzi o zwierzęta. W oczy rzuciły mi się... koty! Trochę inne jak u nas, bo wiadomo, śródziemnomorskie.
Czym się różnią od tych naszych? Są wychudzone, przynajmniej większość z nich. Nieliczne, zaliczające się do elitarnego grona kotów właścicieli restauracji ,czy innych jadłodajni tuż przy deptaku, są tłuściutkie i nigdy głodne. Przyzwyczajone do ludzi zupełnie olewają drapanie za uchem, głaskanie, czy nawet ciągnięcie za ogon,
Moim ulubieńcem został jeden z tych tłuściochów, wygrzewał się na słońcu od samego rana (widywałam go prawie że codziennie około siódmej, ósmej rano) do samego wieczora. Chował się zwykle dopiero, gdy jakiś wyjątkowo wredny turysta za mocno pociągnął go za ogon czy też w inny sposób zakłócił jego leżakowanie.
Chorwacja pachnie lawendą. Można ją dostać wszędzie, w woreczkach, fiolkach (w postaci olejku), buteleczkach, nawet kilka razy widziałam olejek lawendowy w butelce litrowej (po cóż komu litr? do tej pory się zastanawiam). Wszędzie czuć jej charakterystyczny zapach, zwłaszcza wieczorem, kiedy straganiarze rozkładają własnoręcznie wyrabiane pamiątki. Co najdziwniejsze, chyba nigdzie nie widziałam zasadzonej w doniczce, czy w ogóle rosnącej w ziemi.
Zdjęcie z nocy rybackiej, niestety, zupełnie nie wyszło. |
Ich muzyka też zupełnie się różni od naszych góralskich pieśni, ale w pewnym stopniu przypomina piosenki, które grywane są na weselach, przynajmniej mi się tak kojarzyły te melodie.
Miałam okazję spróbować owoców morza tylko raz, właśnie na nocy rybackiej. Dostałam na talerzu krążki przypominające wyglądem trochę złote kolczyki-kółka, podobno był to kalmar, choć w smaku nie różnił się prawie wcale od gotowanego kurczaka.
Krewetek też spróbowałam, ale wolałabym o tym zapomnieć. Jedzenie innych stworków wyławianych z morza niż ryby jest zupełnie nie dla mnie.
No i coś, co zostało mi jeszcze na koniec, zdjęcia, które nie zmieściły się w poście :).
Lau, taki piękny wstęp! ♥
OdpowiedzUsuńfajnie, że ktoś mnie docenia ♥
UsuńJestę Twoję fankę <3
UsuńTylko jak możesz to sobie wyłącz weryfikację obrazkową, bo wiesz już nie te lata, wzrok zawodzi i bywa ciężko ;D
UsuńPrzecież wyłączałam! : o. Już to sprawdzam.
Usuń