Krótkie wymienienie kilku wad i kilku zalet książki i filmu pt: "Życie Pi". Pierwotnie miała być to recenzja, złożona, długa i szczegółowa, ale wyszło, jak wyszło. Może to i nawet lepiej.
Zarówno film, jak i książka opowiada o chłopcu o imieniu Pi, który przetrwał w szalupie ratunkowej na Pacyfiku aż 227 dni. Spróbuj to sobie wyobrazić, ponad pół roku w jednym, małym gniazdku z nie dającą spokoju świadomością, że i woda, i jedzenie skończy się z czasem. Cała akcja toczy się na pięciu metrach kwadratowych, no, może było ich ciut więcej. Wszystko to, mimo swojej abstrakcyjności, wydawałoby się jednak całkiem możliwe, gdyby nie pewien dość istotny szczegół. W tułaczce Pi towarzyszył mu królewski tygrys bengalski (o jakże sympatycznym i ludzkim imieniu - Richard Parker, brzmi trochę jak nazwisko jakiegoś listonosza czy urzędnika), małpa, hiena i zebra, a z czasem i żółw morski.
Jeżeli w tym momencie pomyślałeś, że to historia o rozbitku nie może być ciekawa, a zwierzęta zostały tam umieszczone tylko dlatego, żeby tchnąć w fabułę choć trochę życia - nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.
Nie powinniście znaleźć spojlerów, starałam się z tym hamować.
Wszystko, co dobre w filmie...
Wbrew pozorom, film składa się z naprawdę dobrze nakręconych stu dwudziestu siedmiu minut! Mimo, że akcja właściwie cały czas rozgrywa się na jednym planie, nie sprawdzałam ani raz, ile jeszcze czasu zostało do końca. Zwierzęta nie są dodatkiem, ot tak, żeby było ciekawiej, są bardzo istotną częścią filmu, która sprawia że ogląda się go z przyśpieszonym tętnem i bijącym głośno serduchem - choć, kto wie, może to tylko ja tak bardzo wczuwam się w sytuacje bohaterów i przeżywam każdy ich sukces albo potknięcie.
Kolejną bardzo mocną stroną ekranizacji jest muzyka, za którą słusznie film otrzymał Oscara w tym roku. Niskie ukłony w stronę Mychaela Danna!
Słyszałam też wiele opinii na temat interpretacji tego filmu. Każdy po oglądnięciu zastanawia się nad drugim dnem dopiero co obejrzanego dzieła. Można odbierać go na milion sposobów, albo doszukiwać się symboli, wyczytywać znaki tkwiące w szczegółach, albo nie rozwodzić się, nie domyślać i potraktować go jako lekki film przygodowy. Ja raczej potraktowałam go jako rozrywkę, ale inni wciąż główkują nad jego prawdziwym sensem. Jeśli ktoś jest zainteresowany głębszą analizą, mogę polecić forum na filmwebie - jest tam milion domysłów i interpretacji.
Jedyny mankament, jaki udało mi się wychwycić, to niezbyt dopracowana gra głównego bohatera. Racja, był to pierwszy film Suraja Sharma, zarazem jego debiut, ale takich błędów się nie wybacza. Jak dla mnie, miał w sobie zbyt wiele życia, jak na wyczerpanego fizycznie i psychicznie rozbitka.
I wszystko, co dobre w książce!
Coś, co kocham najbardziej - bardzo, ale to bardzo doskonały styl autora książki. Panie Yannie Martel, dziękuję za te trzy dni, kiedy rzucał pan moimi emocjami z jednego krańca na drugi, to było niesamowite. Dawno nie spotkałam się z czymś równie dobrym. Nie mogłam się oderwać, wolałam nie przespać nocy niż odłożyć książkę na półkę, zresztą pewnie i tak nie zasnęłabym. Za bardzo interesowało mnie, co stanie się dalej. Nawet mimo krwawych i brutalnych opisów, które momentami wydawały się nawet za krwawe i za brutalne. Ale nawet ja, wrażliwy czytelnik, dałam radę, wymiękłam dopiero pod koniec, kiedy zwierzęta zostały chwilowo zastąpione rodziną Pi - to było za dużo, jak dla mnie.
Mimo wszystko, kawał dobrej roboty, chcę takich książek więcej!
________________
Poza tym, zapowiadam oficjalnie, że będę milczeć do końca czerwca. Ale szykuję niespodziankę, coś nowego, coś trochę innego, mam nadzieję, że się spodoba :). Już wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz