wtorek, 31 grudnia 2013

Sto lat, sto lat, mamy roczek! + "Wołanie kukułki" i trochę paplaniny o niczym.

Miało być sylwestrowo, miałam trochę pojęczeć o tym, co się udało, a co się nie udało, komu dziękuję i za co przepraszam, miałam zrobić jakieś ładne podsumowanie muzyczne, ale jakoś tak wybitnie nie mam na to nastroju dzisiaj. Więc na pierwsze urodziny bloga poopowiadam trochę o książce, którą ostatnio przeczytałam i może jeszcze na końcu coś o płytach i koncertach. Jak zdążę.
Czas mnie goni, jest pierwsza, a ja nadal nie wiem co ubrać!!!!!! 

Jestem fanką J.K Rowling odkąd skończyłam dziesięć lat. Wychowywałam się z Harrym Potterem, uczyłam magii w Hogwarcie i miałam własną, czarodziejską różdżkę. Do dziś pamiętam smutek, który towarzyszył mi podczas czytania ostatnich rozdziałów ostatniej części serii. Nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Na szczęście, przygody Harrego okazały się być nigdy niekończącą się historią - do tej pory je czytam, od nowa i od nowa. Jeszcze mi się nie znudziło.

"Trafny wybór" mnie rozczarował. Dobrnęłam ledwie-ledwie do piątego rozdziału, odłożyłam "na potem", bo akurat ktoś podrzucił mi coś fajniejszego i potem już do niej nie wróciłam. 

A w tym roku na gwiazdkę dostałam Wołanie Kukułki.  Byłam bardziej ciekawa niż zachwycona. Raczej nie czytam książek detektywistycznych, wcześniejsze nieczarodziejskie wydanie Rowling też mnie nie oczarowało. Mimo wszystko, z braku innych alternatyw, szybko zabrałam się do czytania.

Cormoran Strike, właściciel podupadającej agencji detektywistycznej, dostaje zlecenie zbadanie sprawy śmierci sławnej modelki - Luli Landry. W śledztwie pomaga mu Robin, zatrudniona tylko tymczasowo sekretarka. Razem szukają śladów przestępstwa, poszlak i ponownie wysłuchują zeznań świadków. Mimo że wszystko wskazuje na to, że kobieta popełniła samobójstwo, zgrana para detektywów odkrywa nową stronę tej sprawy. Nic nie wygląda już tak, jak na początku.

Jak zaczęłam czytać, to trudno było mi się oderwać. Zapomniałam o wszystkim, przeleżałam dwa dni z kotem, kocem i książką, z każdą kartką coraz bardziej zafascynowana. Rowling podarowała mi w ten sposób nową cząstkę Harry'ego Pottera, zapomniałam już, jak to jest z niepokojem czekać na kolejne wydarzenia, wyczekiwać kolejnego zwrotu akcji. A tu bam, taka niespodzianka.
Postacie mnie urzekły, zwłaszcza te pierwszoplanowe. Główny bohater, Cormoran Strike, przypominał mi trochę doktora House'a ze swoją uszkodzoną nogą i skłonnością do nałogów. Trzeba przyznać, że brakuje mu do idealnego detektywa. Przez długie lata pracował w wojsku, lecz jest niezdarny i nieraz jego zachowania są zupełnie nieadekwatne do niemłodego już wieku. To chyba właśnie sprzeczności jego charakteru powodują, że jest tak ciekawą postacią.
Tymczasowa sekretarka pracująca u jego boku sprawia zupełnie inne wrażenie. Twardo stąpa po ziemi, myśli o wszystkim z wyprzedzeniem, wie co robi i nadaje się bardziej na detektywa niż na sekretarkę.
Postacie drugoplanowe nie są już takie barwne i ciekawe. W roli świadków widzimy Johna Bristow - nieco nawiedzonego brata zamordowanej, Kolovas-Jones - nieprzyjemny szofer gwiazd, Evana Duffield - niedojrzałego, rozpieszczonego gwiazdora.
Miejsce akcji jest równie wyborne jak bohaterowie - Londyn! Mimo że nazwy ulic i opisy miejsca mało rzucają się w oczy, łatwo poczuć klimat tego miasta - gwar i pośpiech.
Zastanawiam się, czemu książka wydana jest pod pseudonimem? Robert Galbraith brzmi całkiem w porządku (hihihi, trochę jak imię jakiegoś hobbita z Władcy Pierścieni), ale nie widzę konieczności wymyślania nowego nazwiska, skoro na odwrocie okładki napisane jest tłustym drukiem, kto tak naprawdę jest autorem.
Kolejną część, jeśli tylko taka się ukaże, kupię na pewno. Jestem zachwycona i pod ogromnym wrażeniem, trochę żałuję, że przeczytałam ją tak szybko - znowu nie mam czego czytać, a co gorsza, nawet nie mam pomysłu, co mogłabym czytać.

A teraz pogadajmy o dwa tysiące trzynastym.

Mój był wspaniały, mam nadzieję, że Wasz też. Spełniłam swoje największe marzenia (do tej pory nie do końca mogę w to uwierzyć) i jestem w trakcie realizowania kolejnych i już wymyślam następne i następne. Z blogiem się udało, wszystko jest tak, jak chciałam.
Byłam na trzech wspaniałych koncertach, mam mnóstwo wspaniałych wspomnień i nawet kilka nowych płyt.
I teraz najwyższa pora na podziękowania! Dzię-ku-ję po stokroć Marysi-Alice, bo mnie motywuje i bez niej by mi się pewnie nie chciało. I wszystkim tym, którzy mnie czytają, bo mimo tego że raczej rzadko ktokolwiek się udziela, to w liczbach widzę, że jesteście!
Oby 2014 okazał się równie dobry, jak ten. Pewnie będzie mniej inspiracji, pomysłów, a co za tym idzie - postów. Okres sielskiego gimnazjalnego życia się kończy, koniec roku szkolnego zbliża się nieubłaganie. Męczenie egzaminami, powtórkami i straszenia wyborem szkoły raczej nie sprzyja kreatywnemu myśleniu.
Mam nadzieję, że będziecie mieć dobrą zabawę dzisiaj. Tymczasem, kończę, bo jest już prawie trzecia, a ja nadal nie wiem, w co się ubrać i trochę zaczynam panikować.
Wszystkiego najlepszego!
Lauren.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz